Nosz cholery idzie dostać z tymi zamówieniami... Ale co zrobić, muszę udowodnić Martinowi, że jestem odpowiedzialnym, dorosłym człowiekiem i sobie z tak drobną sprawą jak zajmowanie się sklepem internetowym z naszym merchem świetnie poradzę. Co my tu mamy... DVD i koszulka, ok... Idziemy do magazynu... Wyciągamy odpowiednie rzeczy... Kurwa... Pociągniesz za koszulkę na spodzie, to już zwala się na ciebie masa innych... Pierdolę to... Przykryję ten bajzel na podłodze kocem, może nikt nie zauważy... No dobra, mam pieroństwo... Teraz ładnie pakujemy... Drukujemy nalepkę z adresem i przyklejamy... Trochę krzywo, ale jestem artystą, mogę mieć swoją wizję... No, pięknie odjebane. Patrzymy w komputerek... Nie ma na dzisiaj więcej zamówień, uff... Sprawdzamy skrzynkę pocztową... Mail... Ups... Zamiast dwóch frotek wysłałem jakiejś fance jedną... Spoczko foczko... Grzecznie odpiszę, że to kompletnie moja wina i w ramach przeprosin zaproponuję kartkę z naszymi autografami, o... Żeby tylko Sweet się nie dowiedział, bo znowu zacznie się gadka: "A nie mówiłem?" No, pięknie... To teraz bierzemy paczuszkę i idziemy na pocztę... Gdzie ja mam klucze... A portfel... Chuj... Chwila, moment... Ja nawet spodni na sobie nie mam... No tak... Jeszcze nie piłem kawy... Co za szataniec wymyślił rano... Hmm... Do biura jest dość spora odległość z mojego mieszkania... Że też nie zmarzłem w samych bokserkach... A, luz, jest aż 5 stopni Celsjusza. Czy ja mam tu gdzieś jakieś spodnie... Nie... Ech... No dobra, bierzemy telefon, wybieramy numer...
- Ooh, we're half way there, oohh, livin' on a prayer...
Uwielbiam to granie na czekanie...
- Haa-a-alo? Co ty mi tu z rana śpiewasz? - odebrał zaspany Eric.
- A, tak tylko... Słuchaj, przyjacielu ty mój, mam prośbę.
- Wal.
- Mógłbyś mi przywieźć spodnie do biura?
Cisza.
- Zlałeś się? - zachichotał perkusista.
- Bardzo śmieszne. - przewróciłem oczami. - Nie, po prostu rano trochę nie kontaktowałem i przyszedłem tu bez spodni i no... Teraz chciałem iść na pocztę wysłać zamówienie i się zorientowałem...
- London... Z jakiej planety do nas przybyłeś? - roześmiał się Young.
- No, kurwa... Ziom... To nie pora na nabijanie się, po prostu mnie poratuj, proszę... - jęknąłem.
- No dobra, będę za pięć minut. - dureń wciąż się śmiał.
- I ten... Jakbyś mógł nic nie wspominać Martiemu... Byłbym wdzięczny... - szepnąłem zażenowany.
- Zapomnij, stary. - parsknął rozbawiony Eric i się rozłączył.
Przyjaciele... Popatrzyłem z wyrzutem na mojego srajfona i wcisnąłem go do kieszeni... Ale nie miałem spodni, więc upadł na podłogę. Walnąłem się w czoło. Czasem sobie myślę, że średnio nadaję się do życia... Z taką refleksją egzystencjalną usiadłem na krześle obrotowym... Ale chujstwo spierdoliło i spadłem na podłogę obok zasranego srajfona... W tym momencie do pomieszczenia wpadł mój kumpel, w jednej ręce niosąc reklamówkę ze spodniami, a w drugiej tacę z dwoma kawami. Stanął jak wryty na mój widok, a po chwili ryknął nieopanowanym śmiechem, aż musiał usiąść na podłodze.
- Pewnie, śmiej się ze mnie... - mruknąłem. - A ja tu mogłem złamać kręgosłup...
- Co najwyżej zwichnąć kość ogonową jak już. - wydusił z siebie perkusista, ocierając łzy śmiechu.
- Daj te spodnie, chuju. - warknąłem, wstając i wydarłem mu siatkę. Wyciągnąłem z niej... Różowe dresy. Spojrzałem na niego uważnie. - Jaja sobie ze mnie robisz?
- Zawsze i wszędzie. - wyszczerzył się głupawo. - A one są twoje. Zostawiłeś je kiedyś u mnie. Chyba jak nagrywaliśmy płytę z Ollim.
- Stary... To było jakieś dziesięć lat temu... Byłem młody i głupi... A poza tym teraz się pewnie w nie nie wcisnę. - westchnąłem, siadając na biurku i zwalając stamtąd przy okazji paczkę. Ups.
- No, ale lepszych nie było, przecież jestem od ciebie niższy i moje spodnie byłyby na ciebie za krótkie...
- To nie mogłeś wziąć szortów? - zmroziłem go wzrokiem.
- Jakoś o tym nie pomyślałem. - uśmiechnął się promiennie.
Załamany jego tępotą próbowałem założyć te cholerne dresy. Jakie to się obcisłe zrobiło... Dobrze, że na gumkę.
- Obawiam się, że nie wytrzymają, jak zrobisz jakikolwiek ruch. - powiedział Young, robiąc się czerwony na twarzy od powstrzymywania śmiechu.
- Pierdol się. - syknąłem i usiadłem na krześle. Spodnie rozdarły mi się na dupie, a mój przyjaciel wpadł w głupawkę. - Ty się nie śmiej, tylko zapierdalaj na pocztę z tą paczką, bo ja tu utknąłem, dopóki ktoś nie przywiezie mi normalnych spodni.
- Zadzwoń do Christel, niech się przyzwyczaja, skoro chce spędzić z tobą resztę życia. - zachichotał Eric, a ja rzuciłem w niego puszką po piwie i sam się w końcu roześmiałem. Bosze, co za dzień...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie bądź żerującym na mnie pasożytem - komentuj wszystko, co tu czytasz, chociażby jednym słowem. ;)